#TDF2015 – Podsumowanie

11745517_974096319301242_294847283974367579_nPierwsze dni po Tour de France więc czas na kilka refleksji i jakieś podsumowanie tych ostatnich trzech tygodni. Wczoraj napisałem, że Tour co roku jest inny, pośrednio i bezpośrednio miałem na myśli między innymi trasę jaką w tym roku organizatorzy poprowadzili wyścig. Zdecydowanie cięższa edycja niż ubiegłoroczna. Było to odczuwalne w peletonie, szczególnie podczas ostatniego tygodnia. Jakby komu było mało gór i zawrotnego tempa, to nawet ostatniego dnia nie mieliśmy lekko gdy Paryż przywitał nas rzęsistym deszczem.

Ale już po wszystkim, więc mogę zadać sobie pytanie jak ten wyścig zapisać, na plus czy na minus. Moje ambicje sięgały zdecydowanie wyżej niż jeden dzień w ucieczce nagrodzony czerwonym numerem dla najwaleczniejszego kolarza dnia. Chciałem tutaj wcisnąć się na podium któregoś z etapów co niestety mi się nie udało więc z tej perspektywy mogę uznać wyścig za średnio udany. Z drugiej zaś strony, patrząc na listę zawodników przy których nazwisku widnieje DNF lub DNS cieszę się, że cało dojechałem do Paryża gdyż prawie 40 zawodników takiego 11800466_973655726011968_4901636439174204823_nszczęścia nie miało.

Zapytacie co w takim razie poszło nie tak. Piszę to na szybko w samolocie, wcześniej przeglądałem pokładowy Kaleidoscope i znalazłem fajny kawałek który chciałbym przytoczyć:
Krzysztof Wilczak prezes spółki itelligence: „Działanie pod presją daje lepsze wyniki? Nic bardziej mylnego. Poddany nadmiernej eksploatacji człowiek jest jak wyjałowiona ziemia – niezależnie od tego ile ludzkiego potu w nią wsiąka, plon przynosi marny.”
Myślę, że to zdanie dokładnie opisuje moją sytuację, nałożyłem na siebie zbyt dużą presję wyniku, nie przyszła ona bezpośrednio z drużyny, choć częściowo była z tej strony wzmacniana. Stwierdzić więc mogę, że działanie spontaniczne na zasadzie co ma być to będzie, jak nie dziś to jutro, na takim wyścigu przynosi lepszy efekt. Nastawianie się na konkretny etap, nawet przy doskonałej formie ale braku szczęścia nie przyniesie oczekiwanego rezultatu. To jest duża lekcja dla mnie, brać wszystko co daje wyścig, nie wybrzydzać, jechać z dnia na dzień a wszystko ponad zakładane przedstartowe minimum traktować jako bonus do życia.

19729173555_ce751283bf_oTour uczy pokory. Nie ma co. Trzy tygodnie walki, dosłownie walki. Przez pierwszy tydzień, walki o pozycję, walki na rantach, walki z całą grupą. Drugi i trzeci tydzień naprzemiennie walki z rywalami, walki z trasą, walki o cokolwiek. Sam trzeci tydzień to już często była walka o przetrwanie i choć niejednokrotnie głowa mówiła jedziemy ale nogi i organizm mówił pas. To bardzo doba szkoła życia, po takich trzech tygodniach stajesz się innym człowiekiem, jesteś tak styrany, że ze zmęczenia nie możesz nawet spać, robisz sobie bilans przejechanych kilometrów, spalonych kalorii, sumy przewyższeń i zdajesz sobie sprawę jak niesamowicie sprawne, mocne i inteligentne w działaniu narzędzie posiadasz – swoje własne ciało.

Tour zakończył się inaczej niż przed rokiem. W zeszłym roku gdy po raz pierwszy wjechałem na Pola Elizejskie i w oddali zobaczyłem Łuk Triumfalny miałem gęsią skórkę na całym ciele, cieszyłem się i mówiłem sobie UDAŁO CI SIĘ, ZROBIŁEŚ TO – NAPRAWDĘ TO ZROBIŁEŚ !!. W tym roku, chyba przez tą pogodę, która popsuła cały ostatni dzień, byłem daleko od podobnych emocji. Nie wiem czy to zmęczenie organizmu, psychiki czy jedno i drugie nie pozwalało mi się cieszyć z osiągniętego celu jak rok wcześniej. Mam nadzieję, że to nie jest rutyna i choć przez ostatnie trzy tygodnie nienawidziłem tego wyścigu, chciałbym się jednak przekonać jakie emocję będą mną targać za rok w Paryżu, bo kolarze to takie dziwne chłopaki, cierpią przez 3 tygodnie, niejednokrotnie doprowadzają się do skrajnego wycieńczenia by za rok powstać, powrócić i zmierzyć się z przeciwnikiem po raz kolejny.

Co teraz ? Ano teraz trzeba przestawić myślenie i ogólnie się przestawić na normalne rodzinne życie. Trzeba w trybie przyspieszonym zmienić nawyki z życia hotelowego na życie we własnym domu. Koniec z porozrzucanymi na podłodze ręcznikami, czas znów ścielić za sobą łóżko, przygotować sobie samemu śniadanie oraz każdy inny posiłek i co gorsza po nim jeszcze posprzątać. O spaniu do 9 też już mogę zapomnieć gdy syn wstaje regularnie przed 7 rano.
W jednym zdaniu można to ująć: z jednego kieratu w drugi