TDF 2016 etap 10 + #huzar shot

Etap 10 przechodzi do historii TDF 2016, przewracamy książkę wyścigu na stronę 125 i jesteśmy już przy etapie ze startem Carcassone.

Ale ale nie tak szybko… kilka słów o dzisiejszych wojażach. Tak więc zaczęliśmy podjazdem i premią górską na 24 km. Ciężko było strasznie, cały czas bardzo mocne tempo, dużo prób odjazdów, ja dawałem z siebie wszystko żeby znaleźć się w decydującej grupce. Ale nie tylko ja, kilka razy nawet udało nam się oderwać na kilka, może kilkanaście sek, ale zawsze ktoś z tyłu wszystko „spawał”. Efekt był taki że na szczyt pierwszej premii wjechała grupa około 30 może 35 osób i prawdziwa hajda była na zjeździe. Dawno nie przeżyłem czegoś takiego, mgła, widoczność na 20-30 metrów ale nie więcej, mokro, zakręty, okulary mokre, nic nie widać, jedziesz po omacku, modlisz się żeby nie stracić koła zawodnika przed sobą bo bez znajomości zjazdu to już koniec. Modlisz się żeby Ci przed tobą nie wyprostowali jakiegoś zakrętu lub żeby rondo nie kończyło się jakąś wysepką, bo przy 50km/h i widoczności 30 metrów czasu na reakcję prawie nie ma. Do tego miejscami nowy asfalt a taki w czasie deszczu jest bardzo śliski zanim deszcz wypłucze resztki oleju z procesu produkcyjnego. Nie było lekko, najpierw godzina full gas pod górę, puls szalał, 170-180 cały czas /175 ud/min od startu do szczytu podjazdu, czyli 52 min/ w sumie świetne parametry jak na starego człowieka i 10 etap, ale to bardziej zasługa wczorajszego dnia wolnego, znaczy się organizm dobrze wypoczął.

I teraz najlepsze … wszyscy oddali wszystko pod górę, a odjazd pojechał na zjeździe i na lekkim wypłaszczeniu … normalnie myślałem, że mnie trafi. Dzisiaj szczęście nie było po mojej stronie, próbowałem z całych sił i na podjeździe i później już na wypłaszczeniu ale nie trafiłem odpowiedniej grupki. Również fakt, że byłem sam w pierwszej grupie, oraz dystans do mety dawał mi do myślenia i zmuszał do kalkulacji, że nie można być wszędzie. I tak kolejny dzień, nie powiem że zmarnowany, ale znów ucieczka jedzie mi praktycznie sprzed nosa a ja patrzę i nie mogę wiele na to poradzić. 60-70 km/h atakujący Sagan, Hagen czy konie tego typu, jak nie siedzisz im na kole bezpośrednio w tej chwili, ciężko później zespawać dziurę. Uda się raz czy dwa, owszem, ale nie bez wsparcia. Tak więc jak rozejrzałem się po grupie i przeliczyłem kogo mniej więcej brakuje wiedziałem już, że dojadą do mety. Tam nie pojechały kijki od kaszanki tylko same grube ryby, same bite asy więc wiedziałem, że dzisiaj już nic wielkiego się nie urodzi.

Jutro płasko i wietrznie, po jutrze płasko z finałem na górze wiatrów i święto narodowe we Francji a to zawsze oznacza to samo dla „walecznych” francuzów, wszystko za bycie w odjeździe. Tak więc zapowiadają się dwa w większości płaskie ale ciężkie dni.

Dzisiejszy #huzar shot z wnętrza TDF będzie o pracy mechaników i wyposażeniu przestrzeni przeznaczonej dla mechaników właśnie. Maserom poświęcimy osobny odcinek. Miłego oglądania.