Pojechałem na wyścig, już prawie za granicę….

Nie czuję się na siłach by stanąć na starcie zagranicznego wyścigu przełajowego, aczkolwiek już byłem blisko. Jak mawia klasyk „jedną nogą w hollywood”

W niedzielę przepalaliśmy płuco w Słubicach. Dzięki zaproszeniu od Krzysztof Murdza który skusił mnie głównie zdjęciową przypominajką z 2015 roku która miała nam pokazać, że pomimo upływu czasu dalej jesteśmy piękni i młodzi. Pojechałem więc to sprawdzić. Jest dobrze. Starzejemy się pięknie.

Sam wyścig super przygotowany. Widać ogrom pracy w każdej przełajowej imprezie. Tutaj wielki nacisk trzeba położyć na wytyczenie i przygotowanie trasy. Szło mi tak w sumie średnio. Gdybym był politykiem w szczycie kampanii napisałbym, że zająłem miejsce w top10, albo nawet (uwaga) zgodnie z prawdą, że byłem 6 ! tyle tylko, że na starcie stanęło nas 11 więc określenie „w połowie stawki” też będzie ok. Ale fakt, nie szło mi za bardzo i straciłem dużo do zwycięscy bo prawie 2:40 sek. Nie mniej jednak trzeba podkreślić wyjątkowość imprez cx. Ich klimat oraz widowiskowość. Do tego trasa w Słubicach miała w sobie chyba wszystko co w przełajach znamy – oprócz błocka.

To po Gościęcinie jeszcze wyciągałem z kasku przed startem więc mi nie brakowało. W niedzielę był brukowany podjazd, dwa strome podbiegi, zjazdy, single, piaskownica i wiele innych technicznych elementów z którymi próbowałem się zmierzyć. Wszystko ze starem i metą w Słubicki Ośrodek Sportu i Rekreacji .

Przy okazji odkryłem fajną leśną miejscówkę na bazę jakichś gravelowych wypadów, Pensjonat „Leśniczówka” – w środku niczego, cisza i spokój – idealnie.

I nawet Janusz Triathlonu – FSU wpadł poklikać zdjęcia 🙂 a reszta fotek od organizatora. A i na końcu choć równie ważne – zupa po mecie była czadowa. Chyba kupię kampera … przydałby się.

A między nogami #gravel#freak od Accent Bikes spisywał się dużo lepiej niż ja sam 😉