Pobiegałem ….
Oficjalnie to były moje drugie zawody biegowe w życiu. Nie dziwi więc, że jako nowicjusz musiałem coś zepsuć. Miałem jako takie porównanie z 2019 rokiem choć wtedy trasa była dużo bardziej wymagająca. Zalegał mokry śnieg a na dole było dużo błota.
W tym roku pogoda zapowiadała się prawie wiosenna, miało być na plusie i słonecznie. Niby warun na rekord trasy. Tak w sumie było, tyle, że pogoda spłatała figla i nocny opad deszczu z połączeniu z porannym przymrozkiem zamienił szczyt Ślęży w jedno wielkie lodowisko.
Tradycyjnie na Górski Zimowy Maraton Ślężański do wyboru był dystans pełnego maratonu lub nieco wydłużonej połówki – 24 km. Nie porywając się z motyką na księżyc, mając na uwadze niziutki staż biegowy i wszechobecny na zawodach przerost ambicji nad możliwościami wybrałem dystans krótszy. Liczyłem na czas w okolicy 1:45. Niestety poszło nieco gorzej ale i tak fajnie.
Ostatecznie bieg ukończyłem na 10 miejscu open ale przede mną duże biegowe nazwiska więc siary nie ma. Jeśli zdrowie pozwoli to bogatszy o nowe doświadczenia pobiegnę za rok. Może nawet pełny dystans. Było fajnie choć ciężko, tym razem nie odpuściłem do samego końca. Nie powiem, żebym się jakoś wybitnie dobrze bawił, ale nie o zabawę tu chodzi tylko o … no właśnie o co ? chyba o pokonanie wszelkich przeciwności i zmęczenie się ponad normę. Achillesy wyjątkowo intensywnie dają o sobie znać jeszcze dzisiaj
Klimat tych naszych lokalnych biegów jest super. Wszędzie znajome twarze, luz i dużo uśmiechu.
W planach biegowych na ten rok jeszcze Półmaraton Ślężański no i ten maraton z zakładu z Marek Dębowski trzeba jakoś ogarnąć….